Drodzy stali Czytelnicy a także Goście naszego portalu, nasz projekt funkcjonuje przede wszystkim dzięki Waszemu wsparciu i zaufaniu.
WSPARCIE FINANSOWE (DAROWIZNA)
Wpłaty Krajowe- Nr. Konta: 39 8811 0006 1002 0205 2764 0250 Wpłaty Zagraniczne- Nr. Konta: PL39 8811 0006 1002 0205 2764 0250 Kod SWIFT: POLUPLPR Tytułem: Darowizna na cele statutowe Nie upłynęło dużo czasu odkąd Rodeker i Dany opuścili kryjówkę Uriela, by teraz stać przed drzwiami, na których widniała tabliczka z napisem John Rayes. Zapukali kilkukrotnie czekając aż ktoś otworzy. Nikt nie otwierał. Rodeker tracił cierpliwość, nie mieli za dużo czasu, więc powoli zaczął myśleć o wyłamaniu drzwi i wejściu do środka siłą. – Wyważamy. – Odparł gotowy na wszystko. Dany popatrzył na wspólnika nie kryjąc zaskoczenia. – Nie ma mowy, ktoś może zobaczyć, co się dzieje i wezwie policję a tego nam nie potrzeba. – Nie czekając na odpowiedź Rodekera, ponownie zapukał a w zasadzie pięścią uderzył w masywne drzwi licząc, że może tym razem ktoś otworzy. Nic, cisza. Przeciągający i niepokojący brak jakiejkolwiek reakcji. – Nie rozumiem. – Warknął Rodeker. – Nie ma go w domu. Wejdziemy i zrobimy mały rekonesans, gość się nawet nie zorientuje, jestem profesjonalistą. – Tak profesjonalistą pracującym w NASA i specjalizującym się w sztuce włamywania. – Na twarzy doświadczonego dziennikarza zagościło politowanie. – Proszę cię. Rozmowa trwała by nadal jednak z za zamkniętych drzwi doszedł zagłuszony dźwięk. Czyjeś kroki, powolne, ale za to coraz bardziej mocne i słyszalne. – Już idę sekunda a może i dwie. – Odpowiedział głos. Klucz w drzwiach przekręcił się wydalając przy tym kilka odgłosów skrzypienia i trzasków. Drzwi stanęły otworem ukazując postać Johna. – Nie do pomyślenia. – Powiedział. – Takie solidne i nowe drzwi a skrzypią jak stare wraki. Dacie wiarę, że kosztowały mnie kilka zielonych banknotów. Dany i Will spojrzeli po sobie zaskoczeni poruszonym tematem. – Eee… – Inteligentnie rozpoczął Dany. – W istocie to prawda, nie do pomyślenia, co za stare rupiecie. John spojrzał na dwie postacie stojące u progu jego mieszkania, nie rozpoznawał ani jednej, dlatego szybko zrozumiał, o co może chodzić. – Przepraszam, ale nie rozmawiam ze Świadkami Jehowy. – Już chciał zamknąć drzwi, kiedy nagle Will wsunął buta uniemożliwiając tym samym całkowite ich zamknięcie. – Nie jesteśmy żadnymi świadkami. – Wyjaśnił. – Chcemy zadać panu kilka pytań. Interesuje nas międzynarodowa konferencja, która odbyła się niedawno tutaj we Włoszech a której był pan organizatorem. John podrapał lekko siwą brodę chcąc zyskać czas do namysłu. – Nie byłem jej organizatorem a tylko osobą koordynującą jej przebieg. – Nie ważne. – Machnął ręką Rodeker. – Tak czy owak jest pan doskonały do naszej rozmowy. – No nie wiem, kim wy w ogóle jesteście? Rodeker sięgnął po identyfikator, pomachał nim kilka razy przed oczami Johna licząc, że ten szybko wpuści ich do środka. – NASA? Co NASA ma wspólnego z konferencją dotyczącą zagadnień religijnych? Rodeker wyraźnie zniecierpliwiony wepchnął się przez lekko uchylone drzwi do środka, przy czym przepchał Johna nieco dalej umożliwiając tym samym możliwość wejścia dla zaskoczonego dziennikarza. – Jako NASA mamy wiele wspólnego z panem i tym, czym się zajmujesz. – Warknął Rodeker. Dany prześledził wzrokiem wnętrze pomieszczeniu, nie było zbyt gustownie umeblowane, tak naprawdę panował tutaj twórczy nie ład. Szybko jednak oderwał wzrok od całego bałaganu i zamknął za sobą drzwi. Rodeker złapał Johna i mocnym ruchem usadowił go na fotelu. – Bez paniki. – Powiedział. – Zadamy ci kilka pytań, po czym znikniemy. John pokiwał głową dając znak, że zrozumiał jasno i wyraźnie przesłanie. – Ty też siadaj. – Powiedział do dziennikarza. – Nie mamy czasu na wzajemne zapoznawanie i rozmowy o dzieciach i rodzinie, przechodzimy do meritum i sajonara. – Spokojnie. – Starał się złagodzić całą sytuację Dany. – Nikt nie wie, że tutaj jesteśmy. Rodeker spojrzał groźnie w stronę towarzysza dając mu tym samym znak by ten siedział cicho, teraz Rodeker miał przejąć pałeczkę dowodzenia. – Jesteście poszukiwani? – Zapytał John. – Nie twój interes. – Syknął Rodeker. – A teraz powiem ci, o co nam chodzi. Potrzebujemy informacji na temat Antonio Mazara. – Co chcecie wiedzieć? – Potulnie zapytał licząc, że wkrótce policja zapuka do jego drzwi i zgarnie tych dwóch bandziorów. – Po pierwsze, co robił na konferencji, z kim chciał się tam spotkać i wreszcie gdzie jest teraz. John odrywając rolę osoby, która próbuje zebrać informacje na wszystkie zadane pytania zamyślił się i lekko przygarbił jak gdyby całe siły witalne poświęcił na zebranie potrzebnych wiadomości. Tak naprawdę znał odpowiedź na wszystkie pytania, ale nie chciał ułatwiać sprawy dwóm nieznajomym. Nie lubił ich i koniec, grał na czas. – No i? – Ponaglał Rodeker. – Przecież myślę. Nie jestem alfą i omegą, potrzebuje trochę czasu, co ty myślisz, że to teleturniej, zadasz mi pytanie a ja w trzydzieści sekund na nie odpowiem? Rodeker odczekał jeszcze minutę a może i dwie by wreszcie uderzyć pięścią o stół i tym samym wywrzeć presję na przesłuchiwanym. – Gadaj, gadaj, co wiesz. – Warknął niczym wściekły pies. – Gówno ci powiem. – Dał upust nagromadzonym emocjom John. – Pocałuj mnie tam gdzie słońce nie dochodzi. – Tak? – Rodeker wstał i wyprostował się nad lekko skulonym więźniem. – Zaraz cię pocałuje tam gdzie słońce nie dochodzi, masz to jak w banku. – Czekaj! – Krzyknął Dany nie mogąc uwierzyć jak zmienił się Rodeker, widać presja pościgu i strach o swoje życie oraz jak by nie patrzył innych ludzi dość negatywnie na niego oddziaływały. – Zrelaksuj się i najlepiej odejdź na kilka metrów. – Co w domyśle znaczyło milcz i pozwól mi działać. Rodeker zacisnął pięści i przygryzł zęby, nic jednak nie odpowiedział tylko odwrócił się na pięcie i podszedł do okna wyglądając na zewnątrz. – Dobrze panie John. – Dany próbując odzyskać przychylność przesłuchiwanego uśmiechnął się i miłym głosem kontynuował. – Zacznijmy od początku. – Proszę bardzo. – Odpowiedział zastraszony John. – Co może nam pan powiedzieć o osobie Antonio Mazara? – Był księdzem, bardzo ważnym i szanowanym w jego kręgach. Rozumie pan. – Zamrugał nerwowo oczami. – Taka religijna szycha, święta krowa. – Rozumiem, ale dlaczego tak uważasz? John Rayes pokręcił głową, dając tym samy do zrozumienia, że odpowiedź jest oczywista. – Był w Watykanie, znał Papieża, prowadził wiele oficjalnych i nieoficjalnych spraw, które zlecił mu sam Jan Paweł II. – John nachylił się jeszcze bardziej. – Krążą plotki, że był również członkiem jakiegoś tajnego zgromadzenia czy bractwa, nie wiem jak to określić. – Czy to potwierdzona informacja? – Stojąc nadal plecami do wszystkich Rodeker zadał krótkie pytanie, zdradzając tym samym zainteresowanie względem toczonej rozmowy. – Tak, potwierdzona. – Pokiwał głową i machnął rękoma. – Przez domysły i plotki przekazywane w kuluarach. Nic, co jest związane z Watykanem nie jest pewne i potwierdzone. Nie rozumie pan tego? Czy to po prostu takie trudne? Rodeker nie zareagował na wyraźną zaczepkę. Wolał zacisnąć zęby niż przerywać wyraźnie pomyślne przesłuchanie prowadzone przez poczciwego dziennikarza. – Dobrze. – Dany chciał odzyskać kontrolę na rozmową. – Czyli Pan Mazar to wpływowa postać. – Tak. – W jakiej sprawie zabrał głos Mazar na tej konferencji? O czym mówił i co go tam sprowadziło. – Nic nie mówił i nie przemawiał, tego w planie nie było. Dany spojrzał na Rodekera ten jednak nadal stał odwrócony plecami i nie reagował. – W takim razie. – Dany ponownie powrócił wzrokiem do rozmówcy. – Co Antonio tam robił? Chyba nie znalazł się tam przypadkowo? – Tego nie wiem, to jedna z możliwych wersji. Antonio nie był zaproszony, nie był tez wpisany do protokołu osób przemawiających. Nie wiem, co tam robił. – John zamknął oczy i oparł głowę o prawą dłoń. – Jednak to nie możliwe by ktoś pokroju Mazara był od tak przez przypadek, ci ludzie nigdy nie zjawiają się w jakimś miejscu przez przypadek. Dany widząc, że rozmowa wkracza w decydującą fazę zapytał. – W takim razie, co mogło nakłonić Antonia by przybył właśnie na tę konferencję. – Nie ukrywam, że myślałem nad tym i doszedłem tylko do jednego wniosku. Chciał spotkać tego księdza. – Księdza? John podniósł głowę. – Tom Kraver, tak ma na imię ten ksiądz. Jest egzorcystą pochodzącym z polski. Miał przemawiać na konferencji. Każdy, kto tylko interesował się tym zjazdem doskonale wiedział, kto będzie przemawiał i w jakich godzinach. – I ten Kraver rzeczywiście zabrał głos? – Tak. Oczywiście prawie się spóźnił, ale zadzwoniłem do niego w porę i lekko pospieszyłem jego błogosławiony tyłek. – Co było dalej? – Dany nie odpuszczał. Czuł, że zaczął pociągać za odpowiednie sznurki. – Po udanym wystąpieniu jeszcze chwilę rozmawiał z dziennikarzami, po czym chciał opuścić miejsce konferencji by prawdopodobnie udać się do swojego wynajętego lokum. – I powrócił? Zapadła cisza. Jak gdyby przesłuchiwany stanął przed przepaścią której nie może już pokonać. – Powrócił? – Dany powtórzył pytanie. – Teraz coś powiem, ale proszę byście mi nie przerywali do póki nie skończę, chcę to powiedzieć raz i mieć już spokój. – Z bezsilnością w głosie John wyraził ostatnią prośbę niczym skazaniec prowadzony na śmierć. – W holu, Antonio Mazar stanął na drodze Toma i o czymś rozmawiali przez dłuższą chwilę, nie wiem, o czym bo byłem zbyt daleko, ale zauważyłem zdziwienie na twarzy Toma jak gdyby to spotkanie było niezaplanowane. Rozumiecie, przypadkowe ot takie zrządzenie losu. Dany zmrużył oczy, czuł usilne przekonanie, że to spotkanie nie mogło być przypadkowe, tutaj było coś więcej. – Gdzieś razem wyszli. – Kontynuował John. – To, co wydarzyło się później było dla mnie osobiście szokiem. – W oczach Johna pojawiły się łzy, co zaskoczyło obu przesłuchujących. – Antonio Mazar nie żyje, mało tego, policja twierdzi, że został zamordowany przez Toma Kravera. – Urwał na moment chcąc złapać trochę dodatkowego powietrza do płuc. – Uwierzycie? Ksiądz zamordował innego księdza, tego jeszcze nie było, jaka ogromna hańba i ujma, media nie dają temu spokoju. Ci dziennikarze to prawdziwe pijawki, niech tylko dorwę jakiegoś w swoje ręce a uduszę na miejscu. Dany słysząc taką groźbę przyłożył dłoń do szyi i lekko rozmasował jej przednią część. Cieszył się, że nie powiedział, kim jest. – Dobrze, co było dalej? – Zapytał. – Prosiłem by mi nie przerywać. – Warknął John. – Złapano Toma, ten jednak jakimś cudem uciekł. Panująca cisza zawisła nad wszystkimi. Nie padło żadne kolejne słowo pogłębiając tym samym z sekundy na sekundę czarną dziurę pochłaniającą wszelkie myśli. – Skończyłem. – Dumnie odparł John. Dany wiedział już, co chciał wiedzieć, pewne części układanki połączyły się w całość ukazującą, co robić dalej. – Mam jeszcze jedną prośbę i pana opuścimy. – Słucham. – Ma pan może zdjęcie tego Kravera? – Po co wam jego zdjęcie? – Po prostu je potrzebujemy. – Dany wzniósł się na wyżyny uprzejmości wypowiadając ostatnie słowa. – Mam. Odejdziecie, gdy wam je dam? – Niezwłocznie i więcej już pan nas nie będzie musiał oglądać. John szybko przyniósł niewielką fotografię przedstawiającą uśmiechniętego Toma. Dany i Rodeker szybko opuścili pokój i wyszli pozostawiając za sobą otwarte drzwi. John mógł tylko patrzeć jak dwóch nieznajomych znika za rogiem kolejnej ściany. – Co teraz robimy? – Zapytał Rodeker. – Jak widzisz pomysł z dobrym i złym gliną wypalił. A teraz poważnie. Musimy szybko oddalić się, bo najprawdopodobniej nasz John właśnie dzwoni na policję i mówi o dwóch bandytach, czyli o nas. – Ja bym tak zrobił. – Psychika ludzka jest czasem bardziej podobna niż się może wydawać. – Dany poklepał po ramieniu Rodekera. – Teraz podsumujmy. Antonio spotyka Kravera, po czym zostaje zamordowany. Nie wierze by mordercą był Kraver, ta sprawa ma jakieś drugie dno. Musimy odnaleźć Kravera i jego zapytać, on może być kluczem do poznania prawdy. – Gdzie chcesz go szukać? – Sprawa, którą przydzielił mi mój szef wydawała się pożałowania godna jednak teraz widzę, że to może być coś, na co czekałem całe życie. – O czym ty mówisz? – Słuchaj Rodeker, może to co teraz powiem będzie dziwne jednak ja tak to widzę. Sprawa tego morderstwa na lotnisku, śmierć agenta NSA i obecność przy tym jakiegoś księdza to nie może być przypadek. Ten ksiądz to na pewno Kraver, byli na lotnisku żeby opuścić Włochy. Nie wiem, dokąd chcieli lecieć i skąd u jego boku wziął się ten agent, ale wiem jedno, trafiliśmy na coś dużego czuję to w kościach. – Być może. – Nie zaprzeczył Rodeker, ale nadal nie mógł w pełni uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał, zgrabna historyjka, niestety w dużej mierze oparta o przypuszczenia. – Dobrze a po co ci zdjęcie tego Kravera? – Tego dnia, kiedy przydzielono mi sprawę morderstwa, w firmie panowała wrzawa, każdy chciał dostać temat śmierci tego Mazara. Nie przywiązywałem do tego wagi, może to moja głupota a może już wiek. – Na pewno wiek. – Wtrącił Rodeker. – Nie ważne. – Zignorował docinkę. – Wiesz, co było na tablicy poświęconej najnowszym wydarzeniom. Rysopis podejrzanego, rysopis Toma Kravera jako człowieka ostatnio widzianego przy osobie Antonia. Są to oczywiście poszlaki jednak prasa dokonała już osądu. Dziwne, co? Niestety tacy jesteśmy, wygłodniałe wilki widzące ofiarę nawet tam gdzie jej nie ma. – Ale, po co nam fotografia Kravera? Dany zawiesił na moment głos, miał plan. – Podejdziemy na najbliższy posterunek policji, podasz się za brata Toma a ja za jego obrońcę. Zdjęcie ma już kilka lat i wygląda, że zostało wykonane podczas jakiejś uroczystości rodzinnej. – Dany wskazał palcem kobietę stojąca obok Toma. – To zapewne jego matka. Odstawimy teatrzyk w stylu łzawej historyjki, zdjęciem jeszcze bardziej uwiarygodnimy nasze niewinne kłamstwo i wyciągniemy potrzebne informacje. – Nie wiemy czy policja posiada jakiekolwiek wartościowe informacje, przecież to banda upierdliwych pączkożerców. – Trochę wiary. Coś muszą wiedzieć, trzeba tylko odpowiednio nacisnąć. Nie zwlekając dłużej obaj niczym psy, które zwęszyły trop, ruszyli w kierunku kolejnego celu. Autor. Tomasz Magielski. Fot. Pixabay.com / eschatologia.pl Wszelkie prawa zastrzeżone.
Bractwo Apokalipsy Ks.II Roz.37- Coś muszą wiedzieć, trzeba tylko odpowiednio nacisnąć.