Drodzy stali Czytelnicy a także Goście naszego portalu, nasz projekt funkcjonuje przede wszystkim dzięki Waszemu wsparciu i zaufaniu.
WSPARCIE FINANSOWE (DAROWIZNA)
Wpłaty Krajowe- Nr. Konta: 39 8811 0006 1002 0205 2764 0250 Wpłaty Zagraniczne- Nr. Konta: PL39 8811 0006 1002 0205 2764 0250 Kod SWIFT: POLUPLPR Tytułem: Darowizna na cele statutowe Zamieszanie przed lotniskiem wywołane śmiercią Uriela nie opadło a wręcz przeciwnie, ulegało nasileniu. Zebrani ludzie reagowali bardzo emocjonalnie i żywiołowo. Część gapiów wyraźnie znudzona opuszczała plac ruszając do swoich domów, ale ich miejsce zajmowali nowi obserwatorzy. Jedyną osobą, która jeszcze trwała niezłomnie pośród tłumów był Dany Krick. Pracę, którą mu zlecono wykonał w stu procentach. Prosto z siedziby firmy przyjechał na miejsce zdarzenia, zebrał główne informację warte przekazania szerszej publiczności i podczas krótkiego wejścia na antenę, na żywo zrelacjonował całą sytuację. Nie sądził, aby kogoś to zainteresowało, ale zadanie to zadanie, niech chciał się narażać szefom zwłaszcza, że niebawem miał odejść na emeryturę. Spakował cały sprzęt do walizki odsyłając operatora kamery, który wyraźnie nie zainteresowany dalszym zgłębieniem sprawy ucieszył się na myśl o skończonej pracy. Dany po raz ostatni rozejrzał się dookoła siebie. Ogarnęła go fala smutku i przygnębienia, już za kilka dni będzie jednym z takich gapiów, nie będzie miał dostępu do drążenia sprawy, do bycia wścibskim by dla kogoś dochodzić prawdy. Spojrzał na martwe zwłoki Uriela nadal leżące w tym samym miejscu. Biedaku, co Ci się przytrafiło? Dany próbował dotrzeć do prawdy, chciał poznać przyczynę śmierci denata jednak ze wstępnych oględzin nie można było jednoznacznie określić przyczyn zgonu. Mało tego, okazało się, że zmarły jest poszukiwany przez policję a jego dane są nieznane, ponieważ posiadał liczne osobowości. Można było rzec, że oficjalnie ten człowiek nie istniał. Dany przetarł pot z czoła i ruszył w drogę powrotną do biura. Liczył na jakąś pochwałę za szybko wykonane zadanie, być może dostanie jakąś premię, miał dość zadowalania się satysfakcją. Daleko jednak nie odszedł, jego uwagę przykuł pewien człowiek, który dość chaotycznie i nerwowo węszył po między ludźmi niczym lis w kurniku. Doświadczony dziennikarz miał nosa do takich ludzi, od razu wyczuwał kogoś, kto chcę coś więcej, ale był też drugi powód. Osoba, która tak go zaciekawiła była znana to William Rodeker spec NASA. Postanowił podejść do Rodekera i zasięgnąć informacji, nie oczekiwał szczerej odpowiedzi, ale… – Witam czyżby zielone ludziki wylądowały w okolicy? – Zaczął nad wyraz sarkastycznie. Szybko jednak zorientował się, że sprawa może być poważna, wystarczyło spojrzeć w oczy Rodekera by dostrzec strach. – Dobrze się czujesz? – Spróbował inaczej, chciał zreflektować się za ostatnie niefortunne pytanie. – Wiesz, kim jestem? – William nie krył zaskoczenia. Dany zaśmiał się cicho poniekąd udzielając już odpowiedzi. – Panie Rodeker w naszej redakcji wszyscy pana znają. Oczywiście nie osobiście, ale z widzenia. – Z redakcji? – William zaczął domyślać się, z kim rozmawia. – To ty jesteś autorem reportażu o tym zmarłym człowieku? – Wskazał palcem na ciało Uriela. Dziennikarz nic nie odpowiedział tylko pokiwał głową. – Co tu się wydarzyło? – Rodeker nie krył podniecenia w głosie. – W sumie to nic szczególnego po za paroma drobnostkami. – Co to za drobnostki? Kto cię tu przysłał? – Panie Rodeker zadaje mi pan pytania, które ja także powinienem zadać panu. – Proszę odpowiedzieć. – Naciskał. – Nie odpowiem, ponieważ domyślam się, że każda moja odpowiedz na postawione przez pana pytanie zrodzi kolejne. – Dany widząc, że jego rozmówca nie uspokaja się a wręcz przeciwnie, staje się coraz bardziej nerwowy postanowił wyjść z inicjatywą. – Być może chce pan spokojnie porozmawiać, niedaleko jest restauracja serwująca wyśmienite potrawki, może dasz się zaprosić na kawę. Rodeker spojrzał na dziennikarza. – Mówisz do mnie na ty czy per pan, zdecyduj się. Dany już miał odpowiedzieć, kiedy przerwał mu Rodeker. – Dobrze prowadź do tej restauracji. Byle szybko. Restauracja znajdowała się na uboczu, przez co bardzo odpowiadała Rodekerowi. Klientów było tylu, że na palcach jednej ręki można było wszystkich zliczyć. – Co panowie sobie życzą? – Kelner nie tracąc czasu przeszedł do konkretów. – Jedną kawę proszę. – Oschłym głosem odparł William, spojrzał jednak na twarz dziennikarza i zrozumiał, że jedna to za mało. – Nie, jednak dwie. – Coś jeszcze? – Na razie to wszystko a później się zobaczy. – William chciał jak najszybciej mieć z głowy wylizanego kelnera, który ze skwaszoną miną odszedł przekazać dalej zamówienie, nie było to mistrzostwo świata, ale cóż zamówienie to zamówienie. – Co wiesz o zmarłym. – Pierwsze pytanie padło z ust Williama. – Już ci mówiłem. – Powtórz raz jeszcze. – Spojrzał w oczy rozmówcy. – Proszę. Dany przygryzł wargę i zaczął ponownie opowiadać tę samą śpiewkę, czuł się jak harcerz na podrzędnym apelu. – To jakiś człowiek widmo, którego na razie nikt nie może zidentyfikować, baza policyjna przypisuje mu kilka różnych tożsamości i żyć. Ponad to nie można określić przyczyny jego śmierci, sądzę, że to jakiś włóczęga, który przez przypadek znalazł się w centrum uwagi. Ale czy włóczęga może mieć kilka tożsamości? A może to przypadek? Błąd systemu? Sam nie wiem. William tylko pokiwał głową i powiedział. – Mylisz się. – Ściszył głos. – Ten człowiek, którego tak bagatelizujesz to szef sztabu NSA w europie. – NSA? – Powtórzył z niedowierzaniem. – Tego NSA? NSA od wszelkich tajemnic, owe niewidzialne oko widzące wszystko? – Tak tego. – William z naciskiem wypowiedział pełną nazwę. – Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Dziennikarz popadł w jakiś trans jak gdyby chciał sięgnąć do pamięci i wyłowić z niej informacje, które lekko majaczyły na horyzoncie, a do których nie przykładał większej uwagi. – Jest cos jeszcze. – Po chwili zakomunikował. – Co? – Jedna z osób będących świadkami całego zdarzenia twierdziła, że przed śmiercią jakiś ksiądz udzielił ostatniego błogosławieństwa umierającemu. – Dany pochylił głowę wpatrując się w blat stołu. – Powiedziała także, że zna z widzenia tego biedaka. – Którego? Tego księdza czy naszego agenta. – Agenta. Powiedziała, że od czasu do czasu widywała go w okolicy swojej miejscówki zamieszkania. – Miejscówki zamieszkania? Gdzie ona mieszka? – To jakaś bezdomna. Nie znam imienia. – Dany machnął ręką. – Jeżeli w ogóle takowe posiada. – No to przepadł nam jedyny sensowny trop. – Rodeker wyraźnie zniechęcony wstał od stołu. – Nie koniecznie. – odparł Dany. Błysk w oku świadczył, że ma jakiś pomysł. Kelner wrócił po kilku minutach z dwiema gorącymi i pachnącymi kawami jednak ku jego zaskoczeniu zastał stolik pusty, goście wyszli a co grosza nie zapłacili za kawę. *** – Chyba sobie jaja robisz. – Spokojnie wiem, co mówię. – Dany próbował uspokoić Rodekera. – Byłem już dziennikarzem, kiedy ty dopiero zaczynałeś poznawać, co to jest śmierdząca pielucha. Przez te wszystkie lata nauczyłem się dochodzić do prawdy, nawet, jeżeli miałbym zaczynać od zera. Dlatego proponuję ci byś nie zadawał pytań, tylko mi zaufał. – Ale dlaczego tak nagle zmieniłeś podejście do tej sprawy? – To dzięki tobie i twoim informacjom. Czuję, że to coś większego niż tylko śmierć nieznanego człowieka. – Dobrze, ale w takim razie… – Mów mi Dany. – Wtrącił dziennikarz. – Dobrze Dany. Ja jestem William. – Miło mi Will. – Dlaczego uważasz że tutaj znajdziemy te kobietę? – Słuchaj Will. To bezdomna a w okolicy jest tylko jedno zbiorowisko bezdomnych i tam właśnie idziemy. – A może ona nie jest z okolicy. Powiedzmy, że wybrała się w dalszą podróż by odnaleźć jakieś nowe skarby. – Will wyczuwam sarkazm w twoim glosie. Jednak fakt, że ta kobieta tak szybko znalazła się na miejscu zdarzenia może wskazywać, a według mnie wskazuje, że właśnie gdzieś tutaj mieszka. – Pokazał palcem na ciemną i długą uliczkę. – Jesteśmy na miejscu, teraz musimy jedynie przekopać się przez te kartony. Rodeker zaczynał mieć wątpliwości czy dobrze zrobił składając wizytę fanatycznemu dziennikarzowi, który ciągał go po slumsach. William miał w ręku niepodważalny dowód wielkich i haniebnych planów rządu USA oraz części światowych mocarstw. Dyktafon, który cały czas krył w kieszeni. Czuł jednak nieodparte ponaglenie by pójść za szalonym, aczkolwiek charyzmatycznym dziennikarzem. – Chodź zapytamy tego człowieka czy coś wie. – Mruknął Dany. – Czekaj! Nie wiemy czy ten człowiek nie jest niebezpieczny. – Ale daremnie chciał zatrzymać węszącego dziennikarza, który niczym pies podszedł prosto do śpiącego bezdomnego. – Przepraszam. – Nic, zero reakcji. – Przepraszam pana, słyszy mnie pan. – Dany, ten człowiek może nawet nie żyje. – Rodeker nie okazywał zbyt dużego zainteresowania względem bezdomnego. – Zostawmy go i chodźmy dalej. Dany spojrzał na Willa gniewnym spojrzeniem. – Nie ma mowy. – Kopnął lekko bezdomnego, który niczym uderzona w odpowiednie miejsce zabawka podskoczył i zaczął się rozglądać, kto go bije. – Panowie ja nie mam nic. – Bezdomny z lękiem spoglądał na nieznajomych. – Jestem bezdomnym. – Spokojnie nic panu nie zrobimy. – Dany położył dłoń na ramieniu bezdomnego. – Chcemy tylko o coś zapytać. Starszy mężczyzna wyraźnie uspokojony zapewnieniem nieznajomego, ponownie przysiadł na rozlatujący się karton po mleku. – Mieszka tutaj w okolicy kobieta lat około pięćdziesięciu, długie ciemne włosy i… – Dany myślał, co jeszcze powiedzieć by ułatwić sprawę wystraszonemu bezdomnemu. – Miała bliznę na lewym policzku. – Co? – Wtrącił Rodeker. – O tym mi nie mówiłeś. – Bo nie pytałeś. – Burknął do Willa, po czym ponownie skupił się na bezdomnym. – Widział pan kogoś pasującego do tego opisu. – Czy widziałem hmm… – Mruczał coś bezdomny. – Blizna, długie włosy? Hmm… – Po chwili dodał kolejne. – Hmm… – To strata czasu chodźmy stąd. – William zaczął z wolna odchodzić, kiedy bezdomny przemówił. – Tak widziałem kogoś takiego. Blizna, długie włosy, tak widziałem – To świetnie. – Dany nie krył zadowolenia. – Gdzie możemy znaleźć tę osobę? Bezdomny wstał, rozprostował ramiona, po czym przybliżył się do dziennikarza. Zapach wydobywający się z ust staruszka mógł powalić najsilniejszego człowieka jednak Dany próbował wytrzymać. Cała ta sytuacja lekko rozbawiła Rodekera, spojrzał na posiniałą twarz kolegi i cicho zachichotał. Odczuł ulgę, że stoi kilka kroków dalej. – Blizna, długie włosy, tak znam. – Powtarzał bezdomny. – Tak znam. Rodeker widząc, że Dany nie może nic powiedzieć, ponieważ dosłownie słowa uwięzły mu w gardle, sam postanowił zadać finałowe pytanie. – Gdzie, gdzie, gdzie? – I jeszcze raz zapytał. – Gdzie możemy ją znaleźć? Nie musiał czekać długo na odpowiedz. – Tam. – Bezdomny wskazał róg uliczki. – Tam. – Poczym na nowo oklapł na karton i znów zaczął spać. – Dany. – William podszedł bliżej. – Dobrze się czujesz? Jakoś tak zaniemówiłeś. – Cicho zachichotał pod nosem. – Przestań. – Burknął urażony. – Chodźmy tam gdzie pokazał bezdomny. – Dobrze prowadź, ty tu jesteś królem slumsów. – Dobry nastrój nie opuszczał Rodekera. Przeszli kilkanaście metrów, odpychając rozrzucone kartony i worki. Przypominało to przeprawę przez zaśnieżone stoki, tylko tutaj zamiast śniegu były śmierdzące śmieci. – Widzisz tam kogoś? – Zapytał William. Dziennikarz tylko machnął ręką jak gdyby chciał powiedzieć by mu nikt nie przeszkadzał. Rodeker stał zaraz za plecami dziennikarza czekając na jakieś informacje, na jakieś dobre słowo. – Will ktoś tu leży. – Dany zbliżył się jeszcze bardziej jednocześnie odsuwając potarganą folię nieco na bok. – To kobieta, wygląda na to, że śpi. Śpi, pomyślał Rodeker, czy wszyscy bezdomni tylko śpią? – Ale to ona czy nie ona? – Zapytał. – Czekaj nie wiem, ma odwróconą głowę nie mogę dostrzec twarzy. Nagle, w jednej sekundzie, kobieta otworzyła oczy odwracając głowę. Jej twarz napotkała spojrzenie obcego człowieka. Kobieta poczuła, że skądś go zna, mgła snu powoli całkowicie ustępowała a bezdomna uświadamiała sobie, że już widziała tego człowieka i to całkiem nie dawno. – To ty? – Zapytała. – Pamiętasz mnie? – Dany nie krył zdziwienia. Widocznie nie wszyscy bezdomni są tak spowolnieni jak ten, którego przed chwilą pozostawili po nieprzyjemnej rozmowie. Kobieta wstała, otrzepała kilka śmieci, które przylgnęły do jej potarganego ubrania. – Czego tutaj szukasz? – Szukam ciebie. – Odparł z ulgą. – Potrzebuje byś pokazała mi miejsce, do którego chodził tamten człowiek. – Mówisz o tym zimnym nieboszczyku? – Tak, dokładnie. Kobieta już miała powiedzieć, co wie, kiedy za plecami Danego zauważyła kogoś jeszcze. – A ten to kto? Policja? – Pogardliwie spojrzała na Rodekera. – Nie chce mieć nowych kłopotów, wystarczą mi te, które już posiadam. – Nie, skąd, policja? – Szybko zaprzeczył. – To mój przyjaciel. Rodeker zrobił krok do przodu chcąc podać dłoń kobiecie. – Nazywam się William miło mi. – Szybko zauważył, że kobieta ma spuchnięte i zabrudzone dłonie, więc postanowił zrezygnować z uścisków. – Nie ważne nie interesuje mnie to. Jeżeli wam powiem, co chcecie wiedzieć to dacie mi spokój? – Tak, tylko po to panią odszukałem, po nic więcej. – Usprawiedliwił się Dany. – Tamten czteropiętrowy blok. – Bezdomna wskazała palcem. – Które piętro? – Zapytał Rodeker. – Piętro? – Powtórzyła kobieta. – Kochasiu nie piętro, ale piwnica. – Piwnica? Jest pani pewna? – Nie ustępował. – Chłopcze. – Zmierzyła go wzrokiem. – Ty się mnie pytasz czy ja ciebie? Rodeker już miał odpowiedzieć coś nie miłego, ale szybko zmienił zdanie i wypowiedział krótkie. – Przepraszam. – No… Tak jak powiedziałam, piwnica. – Powtórzyła z naciskiem. – Po wejściu do środka ruszycie wąską klatką schodową do piwnicy. – Nie pójdzie pani z nami? – Zapytał Dany. – Nie. Tamten człowiek, no wiecie ten, co zmarł, on był bardzo dziwny. Nie chce się w nic wplątać wy chcecie to proszę bardzo. – Dziwny? Dlaczego? – Rodeker sądził, że może dowie się czegoś istotnego. – Nie rozmawiał ze mną zbyt często, ale kiedy już coś mówił to tylko o życiu, śmierci i końcu świata. Dziwne prawda? A teraz jest martwy, dostał swój koniec świata. Dany jednak nie chciał angażować się w nowe dywagacje. – Dziękujemy i jeszcze raz przepraszamy za… – Spojrzał po śmieciach otaczających kobietę. – Za najście. – Odwrócił się w stronę Rodekera, złapał go za ramię i pociągnął za sobą. – Dziwny ten twój kolega z NSA. Od kiedy NSA interesuje się życiem, śmiercią i co ciekawe końcem świata? I dlaczego szlaja się po takiej okolicy, nie stać go na lepsze zakwaterowanie? William już miał opowiedzieć o nadciągającym kataklizmie, ale poczuł, że jeszcze nie pora. Z resztą czy ten dziennikarz w ogóle by mu uwierzył? – Dany nie wiem, ale chodźmy do tej zakichanej piwnicy może akurat coś tam znajdziemy. Po wejściu do środka wskazanego bloku szybko zauważyli wspomniane schody prowadzące w dół. Dostrzegli także liczne kable wyłaniające się z nagich murów, dziurawe rury. Budynek dosłownie rozpadał się od środka, było to bardziej widoczne niż z zewnątrz. – Co to kurwa jest? – Rodeker nie krył zdziwienia. – Tu się nie da mieszkać, to jakaś rozjebana stajnia albo… albo… – I nagle zabrakło mu słów. Dany nic nie odpowiedział, spojrzał jedynie w ciemną otchłań. – Will tu są jakieś drzwi. – Drzwi? A nie czasem kupa gnoju? – Na szczęście szybko zapanował nad pobudzonymi nerwami i zapytał. – Zamknięte? Dziennikarz złapał za klamkę, po chwili lekkie skrzypienie i kilka trzasków przecięło ciszę, po czym drzwi drgnęły nieznacznie się uchylając. – Nie są zamknięte. – Otworzył drzwi na tyle by móc wejść do środka. – Chodź, chyba nikogo tu nie ma. Rodeker ruszył w ślad za nieustraszonym dziennikarzem. Po wejściu nic jednak nie dostrzegli prócz kilku zarysowujących się nie wyraźnie kontur. – Cholera, co tak ciemno. – Rodeker żałował, że nie ma przy sobie latarki. – Ale przynajmniej nie śmierdzi. – Will spróbuj znaleźć jakiś włącznik światła, cokolwiek. Obaj weszli niemal po omacku wymachując rękami na wszystkie strony. – Coś tu jest. – Wyszeptał Dany. – Jakiś stół. – Delikatnie dłońmi przesunął po blacie licząc, że znajdzie coś, co pomoże rozświetlić mrok. – Mam! – Krzyknął. – To o ile się nie mylę zapałki. W tym momencie Rodeker stał przed ścianą, na której dostrzegł jakieś napisy i symbole. – Dany coś tu pisze. – Przejechał dłonią po chropowatej ścianie. – Tutaj chyba wisi krzyż. Dany otworzył małe pudełeczko. Z ulgą stwierdził, że tak jak przypuszczał to były zapałki. Wyciągnął jedną i delikatnie pocierając zapalił, świeca rozbłyska światłem. To, co wówczas ujrzeli przeszło ich wszelkie wyobrażenia. Autor. Tomasz Magielski. Fot. Pixabay.com / eschatologia.pl Wszelkie prawa zastrzeżone.
Bractwo Apokalipsy Ks.II Roz.29- To, co wówczas ujrzeli przeszło ich wszelkie wyobrażenia.