Drodzy stali Czytelnicy a także Goście naszego portalu, nasz projekt funkcjonuje przede wszystkim dzięki Waszemu wsparciu i zaufaniu.

WSPARCIE FINANSOWE (DAROWIZNA)

Wpłaty Krajowe- Nr. Konta:

39 8811 0006 1002 0205 2764 0250

Wpłaty Zagraniczne- Nr. Konta:

PL39 8811 0006 1002 0205 2764 0250

Kod SWIFT: POLUPLPR

Tytułem: Darowizna na cele statutowe


Bractwo Apokalipsy Ks.I Roz.9- Ofiara i myśliwy.


Kluczem do pokonania strachu jest zrozumienie i uzmysłowienie sobie, że strach istnieje a następnie pełna akceptacja tego faktu. Dalej pozostaje tylko uświadomić sobie, że najbardziej boimy się tego, co jest nam dobrze znane. Tego, z czego zdajemy sobie sprawę poznając naturę niegodziwości. Wielu z moich współ członków bractwa wychowywało się w normalnej rodzinie. Byli uosobieniem przeciętności a jednak z tych niepozornych ludzi wyrośli wyznawcy czystego zła, akceptujący istnienie strachu jednak poddający się jego działaniu. Mówi się, że lęk przed nieznanym jest odpowiedzią na wyolbrzymione twory wyobraźni. Tak, często boimy się obcych, boimy się odgłosów kroków na schodach i nagłej śmierci, która czeka na wszystkich. To, co każdego dnia wzbudza w nas strach jest równie przerażające jak świadomość, że to może spotkać każdego z nas.

Leżę i umieram w samotności po środku gruzów przeszłości. Rozmyślam nad tym, co przed chwilą dopełniło mego istnienia. Obława zakończyła się powodzeniem. Duża liczba ludzi gwarantowała przewagę nad zaskoczonymi członkami bractwa niespodziewającymi się zdrady. Wielu zginęło na miejscu podczas walk, wielu zostało aresztowanych w celu dalszych przesłuchań by móc spróbować zrozumieć naturę zła, któremu służyli. Dopełniłem obowiązku niszcząc Bractwo Cieni. Do pełni sukcesu brakowało mi już tylko pojmania i zabicia jego założyciela, który do ostatniej chwili próbował uciec.

Verdus mknął przez mroczny las okryty nocą. Nie interesowali go już współbracia, liczył tylko na siebie i swoje tajemnice. Ruszyłem za nim w pościg. Jego ciemna sylwetka coraz bardziej ginęła w mroku oddalając się na jeszcze większą odległość. Po przebyciu kilkuset metrów nagle stanął, spojrzał dookoła i wbiegł do starego domu. Przystanąłem za drzewem chcąc zaczerpnąć tchu, kiedy zamknąłem na moment oczy ogarnęło mnie przerażenie i przekonanie, że to właśnie tutaj czeka na mnie śmierć.

W oddali ktoś krzyczał, pomyślałem Boże dopomóż i ruszyłem wychylając się z zza drzewa. Zdążałem krok po kroku, pośród gęstych zarośli. Okrzyki zaczęły się nasilać, przeraźliwe piski i wycie targały moim słuchem. Byłem już bardzo blisko. Samotny i wyniszczony dom nie posiadał żadnych drzwi i okien, jedynie wielkie nierównomiernie wykute otwory. Nieprzenikniony grobowiec. Coś za wzór wejścia było zawalone kilkoma kłodami starego drewna opierającymi się o siebie.

Spróbowałem od tyłu. Okrążyłem budynek z lewej strony krocząc po jeszcze wilgotnej ściółce kryjącej liczne zagłębienia i wyrwy. Tutaj niewielkie otwory w ścianie zostały zabite deskami z wyjątkiem jednego małego, przez który wszedłem do środka. Było tam pełno liści nagromadzony przez wiatr. Ze ścian leciały odłamki cegieł tworząc niewielkie zwaliska. Dom był w opłakanym stanie, chciałem żeby to się wreszcie skończyło.

Zebrałem resztki odwagi i ruszyłem wzdłuż wąskiego przejścia. Mijałem liczne pomieszczenia po prawej i lewej stronie. Na końcu korytarza dostrzegłem schody prowadzące w dół. Obsypane gruzem ułatwiały upadek tym bardziej, że poręcz wykonana z drewna leżała w kawałkach obok zejścia. Schodziłem powoli zanurzając ciało i umysł w coraz większym strachu. Gdy dotarłem do ostatniego schodka dostrzegłem liczne plamy na ścianach. Dopiero po chwili zrozumiałem, że to krew a w niej odbite małe rączki, zapewne dzieci. Następna chwila uświadomiła mi, że wszystkie pomieszczenia były pokryte tymi krwawymi śladami. Nie wytrzymałem i zawołałem.

– Gdzie jesteś, pokaż się!

Nikt nie odpowiedział nawet odgłosy, które słyszałem przed domem ucichły, wszystko zamarło nasłuchując dalszych wydarzeń.

Spróbowałem ponownie jednak nadal cisza. Wiedziałem, że postępuje wbrew logice, ponieważ okrzyki zdradzały jedynie gdzie jestem a tym samym stałem się łatwym celem dla Verdusa. Tak zrobiłem źle, ale panika narastająca w mojej głowie musiała znaleźć drogę ujścia a ja nie próbowałem się temu przeciwstawiać. W tej właśnie chwili zrozumiałem, że jestem sam, podążyłem za Verdusem pozostawiając przyjaciół daleko z tyłu, nikt w zasadzie nie wiedział gdzie jestem. Jeżeli teraz zginę to nie prędko odnajdą moje ciało.

Obejrzałem się przez ramię, strach zalał moje ciało, czułem drgawki i pot na plecach. Mógłbym przysiąc, że ktoś czy też coś w tej chwili mnie obserwowało. Oglądałem się we wszystkich kierunkach, ale nie dostrzegłem Verdusa, tylko te małe rączki, te małe przeklęte plamy krwi na ścianach. To jakiś koszmar, w który wkroczyłem przed laty a teraz czekał mnie jego finał, zacząłem zastanawiać się, kto tutaj jest ofiarą a kto myśliwym.


Autor. Tomasz Magielski.

Fot. Pixabay.com / eschatologia.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone.